Zapalniczki

Kilka dni temu dokonałem przeglądu szuflady domowego biurka. Podejrzewam, że gdyby dokonać przeglądu zawartości damskiej torebki rezultaty poszukiwań mogłyby okazać się podobne. Oprócz różnych ważnych rzeczy, pospolitych śmieci oraz przedmiotów od dawna uważanych za bezpowrotnie stracone na jej dnie znalazło się kilka skarbów…

Lat temu kilkanaście jako młody chłopak naoglądałem się różnych amerykańskich filmów. Jednym z rekwizytów, którymi posługiwali się zarówno ci dobrzy, jak i ci źli była zapalniczka Zippo.

Chyba nikomu nie trzeba jej przedstawiać…

Jeśli kochacie zapach napalmu o poranku – znajdziecie ją w filmach o Wietnamie…

Jeśli kochacie wiatr we włosach (choć włosy macie już takie bardziej wirtualne) – znajdziecie ją w filmach o motocyklistach…

Jeśli macie pecha i z dziewięciu milionów terrorystów na świecie, musieliście zabić gościa z małymi stopami… 🙂 … to też pewnie ją miał…  szklana pułapka… 🙂

Powiem krótko: chciałem mieć taką zapalniczkę.

Niestety – w tamtych czasach były one dość drogie. Z resztą – nadal nie są tanie.

Oryginalnej nie kupiłem sobie nigdy, kumpel sprezentował mi kiedyś podróbkę w malowaniu Marlboro. Podróbka miała to do siebie, że nie działała. Mam ją do dziś i do dziś nie działa 🙂

Oryginalną miała za to moja Siostra. Niklowaną z wygrawerowanym amerykańskim orłem i logo Harley – Davidson. Znalazła ją kiedyś leżącą w autobusie i przez jakiś czas używała zgodnie z przeznaczeniem. Potem stwierdziła, że nie lubi zapachu benzyny – więc zapalniczka powędrowała do pudełka na strych i leżała tam kilka lat. Próbowałem ją przejąć, ale opór Siostry był silny.

Wobec takiego stanu rzeczy postanowiłem zrobić coś innego – niejako odwrócić całe zagadnienie. Skoro zapalniczka Zippo jest czymś oryginalnym, ale jednak ogólnodostępnym wyrobem w sumie seryjnym, to czemu mam płacić za legendę?

Zastanowiłem się głęboko nad tym zagadnieniem, a że wtedy (końcówka lat ’90 zeszłego wieku) włos jeszcze długi na głowie miałem, to czynności tej nie towarzyszyło drapanie się po zakolach. Z głębi pamięci wyłonił się obraz aluminiowej zapalniczki, wojennej produkcji z dwoma kamieniami, zatyczką na knot i mnóstwem interesujących szczegółów. Dużo później dowiedziałem się, że była to jedna z  zapalniczek tak zwanych „sabotażowych” produkowanych nielegalnie podczas okupacji w fabryce URSUS. Zapalniczkę taką widziałem u mojego Wujka. Wykonana była z aluminium, miała dwa kamienie – zapewne w celu zwiększenia niezawodności. Staranność wykonania i pomysłowość konstrukcji – naprawdę na wysokim poziomie. Wszystko w warunkach konspiracji. I to było coś. Kilka takich zapalniczek można zobaczyć pod tym adresem.

Postanowiłem zabawić się w konspiracyjnego konstruktora i z elementów dostępnych w różnego rodzaju „przydasiach” zalegających od piwnicy do strychu zbudować własną zapalniczkę. Tu rurka, tam skuwka od wędki, tu wata, tam kółeczko od jakiejś bliżej nieokreślonej zapalniczki. Cięcie, gięcie, lutowanie… Po kilku dniach pracy twórczej, zmianach koncepcji, ogólnym wkur…wie i ogarnięciu się powstał pierwszy egzemplarz…

Wyglądem daleko mu było do Zippo a jeszcze dalej do eleganckiej sabotażówki. Do mosiężnej rurki średnicy około 20mm dolutowany był prostopadłościenny pręt, w którym umieszczone było krzesiwo. Kamień wymieniało się podobnie jak w Zippo – czyli po odkręceniu śrubki od dołu i wyciągnięciu sprężynki należało włożyć kamień i wszystko skręcić ponownie. Zbiorniczek na paliwo rozwiązany był podobnie jak w austriackiej zapalniczce IMCO – czyli był oddzielny. W celu napełnienia należało go wyciągnąć z zapalniczki (niczym magazynek z pistoletu) rozłożyć, zalać benzyną i z powrotem zamontować. Trwało to krócej niż czytanie opisu czynności. Z kolei zatyczka to pomysł zaczerpnięty z sabotażówki.

Z wyglądu mojego dzieła nie byłem zadowolony, ale szybko okazało się, że działa lepiej niż wygląda. W dodatku wywoływała pewnego rodzaju sensację – niektórzy byli pewni, że to autentyczny staroć. Niestety do chwili obecnej nie zachowała się ona – posłużyła do budowy  kolejnego bardziej zaawansowanego modelu.

Pisząc te słowa natrafiłem na zdjęcie zapalniczki będącej własnością Rotmistrza Witolda Pileckiego – umieszczone na stronie pod tym adresem. Na upartego można się doszukiwać podobieństw.

Kolejną zapalniczkę wykonałem niejako na zamówienie. Kolega zapragnął mieć nietypową zapalniczkę, koniecznie benzynową i nie Zippo 🙂 No to klina mi zabił…

Zastanawiałem się z czego to zrobić i jak temat ugryźć… i któregoś dnia natrafiłem na zalegający w garażu resztki anteny telewizyjnej. Aluminiowe pręty, aluminiowe rurki… Hmmm teraz się na to amelinium mówi. I w dodatku się nie maluje 🙂 W ciągu kilku dni zrealizowałem z tych „elementów przydrożnych” całkiem ładną zapalniczkę. Centralna jej część zrobiona była  z aluminiowej rurki. Symetrycznie po obu jej stronach przynitowane były dwa również aluminiowe dźwigarki, z których jeden zawierał krzesiwo a drugi mechanizm pomagający w otwieraniu klapki. Kółeczko do krzesiwa pochodziło z seryjnej jednorazowej zapalniczki gazowej, pozbawione było jedynie aluminiowych boczków. Dół zapalniczki zamknięty był mosiężną pokrywą przykręcaną na dwa wkręty. Aby ją napełnić trzeba było pokrywę tę zdjąć – bo było dość kłopotliwe bez śrubokręta. Również wymiana kamienia nie była czynnością oczywistą: najpierw trzeba było wyciągnąć ośkę kółeczka i samo kółeczko, następnie wcisnąć sprężynkę i zablokować ją w tej pozycji igłą lub drutem włożonym w specjalnie do tego celu przewidziany otwór. Po załadowaniu kamienia i zamontowaniu kółeczka igłę należało wyciągnąć tak aby docisnęła kamień do kółeczka. No cóż… zapalniczka działała, z jej wyglądu byłem bardziej niż zadowolony, niestety miała pewne wady. Przede wszystkim klapka. Nie zasłaniała ona knota, więc benzyna szybko parowała. Sprzyjał temu również materiał: aluminium szybko się nagrzewa, więc i parowanie jest intensywniejsze. Poza tym aluminium z anteny miało jeszcze jedną wadę: kiepsko się nadawało na materiał konstrukcyjny, z czego zdałem sobie sprawę później. Mimo to kumpel był zadowolony. I w sumie o to chodziło. Niestety konstrukcja ta także nie została uwieczniona na żadnym zdjęciu. A szkoda.

Ponieważ układ konstrukcyjny zrealizowany w tej zapalniczce spodobał mi się, postanowiłem go powtórzyć w kolejnej. Zmieniłem tylko materiały oraz proporcje poszczególnych elementów. Część środkową wykonałem z rurki mosiężnej, boczne dźwigarki z aluminium – wszystko masywniejsze niż w poprzedniej wersji. W części środkowej wykonałem gwintowany otwór zakręcany śrubką przeznaczony do uzupełniania paliwa bez konieczności rozkręcania dolnej pokrywy.  Kółeczko zapożyczyłem z pierwszej wykonanej zapalniczki – zdecydowałem, że pójdzie ona do rozbiórki. Oczywiście nie obyło się bez użycia tak zwanych elementów przydrożnych 🙂 używałem jej przez jakiś czas, niestety po swojej poprzedniczce odziedziczyła największą wadę – zbyt intensywne parowanie benzyny. Zapalniczkę tę mam do tej pory – zdjęcia zamieszczam poniżej.

 [nggallery id=10]

Po wykonaniu tego egzemplarza doszedłem do wniosku, że jeśli będzie kolejny, to na pewno wykonam go według zupełnie innych założeń. Jedyną częścią wspólna (i to dosłownie) z poprzednimi projektami była mosiężna rurka 🙂 pochodziła ona z rozmontowanego egzemplarza pierwszego.

Zapalniczka ta miała w sobie coś z Zippo: walcowy wkład zawierający knot i krzesiwo był wciśnięty teleskopowo w obudowę o nieco większej średnicy. Na tym podobieństwa (w sumie ideowe) się kończyły. Kółeczko pochodziło z chińskiej gazowej jednorazówki, kamień wymieniało się normalnie. Zapalniczka miała małą szczątkową klapkę zakrywającą knot. Nie była ona w żaden sposób blokowana. Musze stwierdzić, że jak dotąd jest to najładniejsza zapalniczka jaką zrobiłem. Niestety z racji małych wymiarów jej obsługa przyzwyczajenia. Okazało się też, że nie byłem oryginalny – jak poparzyłem u wujka Google w grafice to podobnych projektów widziałem kilka.

W oparciu o te same założenia zrobiłem jeszcze jeden pomniejszony egzemplarz. Miał być osadzona w łusce jakiegoś pocisku, ostatecznie samą górną część podarowałem koleżance. Być może ma ją do dziś.

  [nggallery id=11]

Tyle o samoróbkach – w biurku ostały się raptem dwie z pięciu, które wykonałem. Oprócz tego w przepastnej szufladzie biurka znalazły się:

  • Zippo z rozwrzeszczanym orłem należące do mojej Siostry. Ostatecznie zdecydowała się na bezterminowe użyczenie jej bratu 🙂
  • podróbka Zippo w barwach Marlboro podarowana mi jakis czas temu przez kumpla. Niedziałająca wtedy, niedziałająca dziś. I w dodatku bez barw 🙂
  • podróbka – a w zasadzie „wariacja na temat” Zippo – czyli reklamówka piwa Warka. Sygnowana jako CHAMP. Niestety nikiel ma wyjątkowo podłej jakości, bo rdza spod niego wyłazi.
  • austriacka zapalniczka IMCO pochodząca prawdopodobnie z końca lat ’70 zeszłego wieku. Znalazłem ją jakiś czas temu w kuźni u Dziadka. Była uszkodzona i nie działała. Swoją drogą – nakombinowali się ci Austriacy przy konstrukcji tego urządzenia. A i tak mam wrażenie, że trzymam w ręku chińszczyznę. Udało się ją naprawić, ale przydałoby się wymienić knot;
  • kolejna IMCO – tym razem reklamówka firmy odzieżowej Mustang. Kumpel kiedyś przyniósł do naprawy, niestety uszkodzone okazało się kółeczko, którego w żaden sposób nie mogłem wtedy ogarnąć. I tak została. Może teraz naprawię. Chociaż… z pewnych powodów mam awersję na produkty Mustanga, więc może naprawiać nie będę.
  • i na koniec perełka… Natknąłem się na nią podczas prac porządkowych na działce u śp. Wujka… Początkowo nie bardzoe wiedziałem co to jest – wyglądało toto jak niklowany prostopadłościenny metalowy puc. Bliższe oględziny wykazały jednak, że jest to zapalniczka. Co więcej benzynowa. Wujkowi nie była do niczego potrzebna, więc pozwolił zatrzymać. Nie wiem kto ją zrobił ani kiedy. Nie wiem w jakim celu – gdybym miał ją nosić w kieszeni aby przypalać nią papierosy to rychło dostałbym krzywych kolan. O ile kieszenie wytrzymałyby taki ciężar. Wygląda to na jakąś okolicznościową produkcję uboczną fabryki czołgów – w każdym bądź razie firmy z branży przemysłu ciężkiego i to wykonaną w czasach słusznie minionych. Na miedzianym emblemacie można dopatrzeć się trzech liter: HPR. Co to może oznaczać – tego nawet nie próbuję zgadnąć. Podejrzewam, że gdyby zamontować kamień i nalać benzyny to działałaby. Ale nie próbowałem.

[nggallery id=12]

No cóż… napatrzyłem się na skarby, powspominałem…

I coś czuję, że czas na kolejną konstrukcję 🙂



Odpowiedz