Wał Pomorski

Samochodowa Trasa Turystyczna Szlakiem Umocnień Wału Pomorskiego

Borne Sulinowo – Szczecinek – Biały Bór

1 – 2 grudzień 2007r 

_____________________________________________________________________________________

  naklejka

Ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia więc po Transpolonii Wschód postanowiliśmy z Hanią jeszcze przed końcem roku zaliczyć jakąś terenową imprezę turystyczną. Udało się to na początku grudnia – tym razem pojechaliśmy na weekendową wyprawę Szlakiem Umocnień Wału Pomorskiego.

W skrócie:

Trasa: Borne Sulinowo – Szczecinek – Biały Bór

Samochód: KIA Sportage, rocznik 1996, 2.0 DOHC benzyna/LPG, prawie standard, nadal „letko zmęczona” 🙂 ;

Załoga: tym razem jechaliśmy w poszerzonym składzie: Rafał (kierowca), Hania (pilot) i Asia (copilot) ;

Główny prowodyr całego zajścia: www.jazda4x4.pl

_____________________________________________________________________________________

Piątek, 30 listopada był dniem dość paskudnym jeśli chodzi o pogodę. Popadało trochę śniegu, zrobiło się zimno a na drogach warunki do jazdy były takie sobie. Siedząc późnym popołudniem w ciepłym biurze po powrocie z terenu zastanawiałem się co też czeka mnie w drodze do Bornego Sulinowa. Tak czy siak auto należałoby przejrzeć chociaż profilaktycznie… coś mi się tylny krzyżak przedniego wału nie podobał… chyba go szlag trafił… A przedni napęd zapewne się przyda. Zamknąłem więc biuro na patyk trochę wcześniej niż zwykle, w sklepie motoryzacyjnym kupiłem krzyżak od żuka i udałem się do rodziców celem wymiany rzeczonego. Naprawa potrwała trochę, bo jak zwykle wynikło kilka nieprzewidzianych spraw. Koło ósmej byłem w domu. Na miejscu była już trzecia osoba w naszej załodze – Asia, koleżanka mojej żony. Pogadaliśmy trochę, sprawdziłem trasę i oceniłem, że aby być na czas powinniśmy wyjechać około 2 w nocy. A jeśli tak to muszę iść w kimono – co też uczyniłem. Przebudzeniu towarzyszyło zdziwienie… Coooo???? Jest CZWARTA???? No to na dzień dobry mamy dwie godziny opóźnienia, którego nijak nie nadrobimy. Na szczęście graty są już spakowane, więc nie pozostaje nam nic innego jak jechać i dołączyć do imprezy gdzieś po trasie. Jedziemy więc. Przemieszczamy się nawet sprawnie, warunki drogowe są dobre, ruch też niewielki. Jedyny korek związany z remontem drogi pokonujemy sprawnie po naprawdę krótkim postoju na światłach. Z trasy dzwonie do Piotra – organizatora imprezy z informacją, że na zbiórkę nie zdążę. Dla Piotra nie ma problemu, pyta gdzie jestem i z której strony jadę – OK spotkamy się zatem w miejscowości Kłomino. Napięcie w kijance nieco opadło. Przed spotkaniem przydałoby się tankowanie, zajeżdżamy więc na stację z LPG. Dopytuję pompiarza o dojazd do tego Kłomina – jakoś nie mogę zlokalizować tej miejscowości na mapie. Okazuje się, że jesteśmy niedaleko. Telefon do Piotra – są już na miejscu i zwiedzają. OK – to będziemy za kilka minut. Jedziemy. Po drodze dla pewności pytam o drogę przechodnia – wszystko w porządku, jesteśmy na kursie. Mijamy budynki należące do Nadleśnictwa i po chwili wjeżdżamy do miasta – widma. Wrażenie niesamowite. Zrujnowane budynki, opuszczone bloki straszące pozbawionymi szyb oknami. Wszystko zapuszczone. Krajobraz jak po wojnie albo co najmniej katastrofie. Przychodzą mi na myśl widziane w internecie zdjęcia z Prypeci – miasta opuszczonego przez mieszkańców po katastrofie w Czernobylu. Tylko gdzie nasi są? Powinni się gdzieś tu kręcić… Po chwili są – idą grupą w naszym kierunku. A na czele… No proszę Andrzej z małym Andrzejkiem, za nim Paweł z Ewą. Witamy się z dużą radością, nie mieliśmy pojęcia ze spotkamy znajomych z Transpolonii Wschód. Z Piotrem i Anią załatwiamy niezbędne formalności dotyczące uczestnictwa w imprezie po czym dołączamy do grupy. Mało brakowało, a moje zwiedzanie zakończyłoby się szybko – wpadłem w pozbawioną dekla studzienkę kanalizacyjną. Na szczęście płytka była czy też zasypana czymś – nic sobie nie uszkodziłem. A przecież nie dalej jak kwadrans wcześniej przeczytałem ostrzegawcze napisy na tablicach przy budynkach Nadleśnictwa – pierwsze co rozszabrowano w Kłominie to właśnie dekle od studzienek. Więc uważać trzeba. Idziemy do kina… Kino jak większość budynków jest w ruinie. Stoją z zasadzie same ściany, dachu już dawno nie ma. Pozbawiona foteli widownia zasypana jest gruzem… Patrzę na propagandowe płaskorzeźby i malowidła nad wejściem jak na resztki dawnej świetności.

Resztki dawnej świetności.

Resztki dawnej świetności.

"Armia radziecka z Tobą od dziecka."

"Armia radziecka z Tobą od dziecka."

Dzisiejszy seans został odwołany :)

Dzisiejszy seans został odwołany 🙂

Wielka płyta

Wielka płyta

Tuż obok robotnicy rozbierają inny budynek. Cegła jest porządna więc będzie można ją ponownie wykorzystać. Jak sobie pomyślę, ze w tym miasteczku było wszystko i mogło mieszkać tam nawet 5 tysięcy osób… Borne Sulinowo udało się zasiedlić, Kłomina jakoś nie. Kończymy – jak dla nas krótkie zwiedzanie. Ostatni rzut oka na popadające w ruinę bloki z wielkiej płyty. Przygnębiający widok. W kolumnie stanowiącej przedziwną mieszankę różnych samochodów (patrol, samurai, toyota lc, dyskoteka, kijanka, wrangler, freelander, honker, l200, gelenda i rocky) jedziemy dalej. Celem naszym jest jeden z poradzieckich bunkrów ukryty głęboko w lesie. Kiedyś teren ten objęty był ścisłym zakazem wstępu a druty kolczaste i liczne wieżyczki strażnicze skutecznie zniechęcały każdego, kto się w okolicy pojawił. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że okoliczne lasy skrywały 2 potężne podziemne silosy, w których składowane były rożnego rodzaju głowice rakietowe, schron dla samobieżnej wyrzutni rakietowej oraz budynki przeznaczone dla załogi obiektu. Do dziś pozostały tylko trzy pierwsze: budynki socjalne zostały rozebrane i praktycznie nie ma po nich śladu. Dojeżdżamy do schronu dla wyrzutni – wygląda jak potężna zakopana w ziemi betonowa rura. Starannie zamaskowana rura – na ziemi pokrywającej strop rosną już spore sosny. Nasze samochody giną w jej wnętrzu, myślę że nawet potężny TIR z naczepą nie robiłby tutaj wrażenia wielkością. To co garażowało w tym schronie musiało być po prostu ogromne. Zastanawiam się jak wyglądały drzwi zamykające ten dość szczególny garaż… Bo gdzie się podziały – tego mogę się domyślać. Zwiedzanie twa krótko, bo i co tu zwiedzać – chwilę później jedziemy zobaczyć ciekawsze obiekty – wspomniane wcześniej podziemne magazyny głowic.

Garaż

Wnętrze magazynu głowic - A.D. 1991...

... oraz stan obecny.

Gdy w 1991 roku Armia Czerwona zabrała w końcu swoje zabawki i pojechała w piździec obiekty te nadawały się do użytku zgodnie z przeznaczeniem, miały kompletne wyposażenie i wszystkie niezbędne instalacje. Tak przynajmniej wynikało z opowieści Piotra oraz tablic informacyjnych, które mijamy po drodze. Oczywiście nie było gospodarza, więc wszystko co miało jakąkolwiek wartość zostało rozszabrowane. Wszystko co dało się wynieść, wywieźć, wyrwać bądź wyciąć – wszystko wylądowało na pobliskich skupach złomu. W obawie przed nieszczęśliwymi wypadkami wejścia do podziemnych magazynów zostały zawalone, jednak nikogo to nie zniechęca – nadal można wejść do środka. O koniecznej ostrożności przypominają jednak porozstawiane tablice informacyjne przedstawiające „bunkier” w przekroju – jest tam po prostu nagły „uskok” czterometrowej wysokości. Podjeżdżamy – najpierw betonowa rampa, a następnie przeciskamy się do wnętrza bunkra. Pamiętamy o niebezpiecznym uskoku: w świetle czołówki znajdujemy drabinkę po której schodzimy na niższy poziom. Wnętrze bunkra wygląda zupełnie inaczej niż na zdjęciach na tablicach informacyjnych. Zostały gołe ściany i trochę gruzu na podłodze. Wszystko co miało jakąkolwiek wartość – zniknęło. Chodzimy, zaglądamy w zaułki i korytarze. Wszędzie to samo. Tylko wyblakłe ostrzegawcze oznaczenia wymalowane na ścianach przypominają, że kiedyś był to obiekt wojskowy. Kończymy zwiedzanie. Po drabince wspinamy się na górę i z powrotem wychodzimy na rampę. Jedziemy dalej – tym razem coś zjeść. Zaplecze gastronomiczne jest całkiem fajne: pod dachem przypominającym wielki wigwam jest grill oraz ustawione w krąg ławki ze stołami. Dym z grilla unosi się w górę i wylatuje przez otwór w dachu. Fajnie tak posiedzieć, zwłaszcza że pogoda taka sobie.

W tle zaplecze gastronomiczne.

P1000739

Bunkier - tym razem niemiecki.

Machina wojenna w służbie pokoju - elektrownia wodna.

Przed nami rzeka... będziemy brodzić.

Pora jednak ruszać dalej – tym razem będziemy zwiedzali poniemieckie bunkry, a przynajmniej to co z nich zostało. Przy każdym bunkrze Piotr mówi parę słów o konstrukcji, budowie i przeznaczeniu każdego z oglądanych przez nas obiektów. Przyswajamy sobie nowe pojęcia ściśle związane z tym co widzimy – np. Tobruk to powszechna nazwa małego bunkra oficjalnie nazywanego Ringstand 58c. Takie właśnie Tobruki w różnych stadiach budowy oglądamy po drodze. Oglądamy też i większe schrony, przeznaczone dla większej liczby żołnierzy. Niestety w większości są to obiekty częściowo lub całkowicie zniszczone. Jednak Wał Pomorski to nie tylko bunkry. To także wszelkiego rodzaju budowle hydrotechniczne mające za zadanie spiętrzenie wody lub w razie konieczności umożliwienie zalania danego terenu. Oglądamy dwie tego typu budowle: pierwsza z nich to tzw. forteczny jaz piętrzący zachowany do tej pory w zasadzie w całości. Podziwiam zarówno budowlę jak i samą rzekę. W tak czystej wodzie musi być mnóstwo pstrągów. Piotr potwierdza – faktycznie rzeki tutaj obfitują w ryby. Po chwili mam jeszcze jeden powód do zdziwienia: bobry. Musi ich tu być mnóstwo. Kilka metrów poniżej zapory widać efekty ich działalności. A pomyśleć, że niedawno był to gatunek zagrożony wyginięciem. Kolejną budowlę hydrotechniczną stanowiącą część umocnień Wału Pomorskiego zwiedzamy w miejscowości Starowice. Jest ona częściowo zniszczona, ale znalazła zastosowanie cywilne: pracuje tutaj mała elektrownia wodna. Jedziemy dalej: teren taki sobie, nieszczególnie trudny. Czasem trafi się trochę błota czy piachu ale ogólnie bez dramatu. Dramat zaczyna się dla mnie gdy natrafiamy na przeszkodę terenową o wilgotności 100 procent – czyli jak wojskowi określają rzekę. Minę mam nietęgą, bo widzę że wody jest sporo. Piotr przejeżdża pierwszy, ale zanim to zrobi tłumaczy aby dobrze się przyjrzeć jak on to robi – trzeba jechać nie na wprost, ale lekkim łukiem. Wjeżdża – patrzymy z niepokojem gdzie też woda sięga patrolowi. Niedobrze, niedobrze… Hania nieśmiało pyta czy musimy tędy jechać i czy nie ma jakiegoś objazdu. Wzruszam ramionami – chyba nie ma. Zresztą nie ma też czasu na spazmy: oto Karol jadący przed nami freelanderem jest już na drugim brzegu. Skoro freelander przeszedł, to my nie przejdziemy? Reduktor, dwójka i jazda. Jadę łukiem, woda robi się coraz głębsza i chyba reaguję zbyt nerwowo – przyspieszam. Efekt jest taki, że zamiast pchać przed sobą falę, przyjmuję ją na maskę. „Za szybko!” – krzyczy Piotr. Posłusznie zwalniam i po chwili bezpiecznie lądujemy na drugim brzegu. Nie było strasznie, ale przejazd przez wodę nie jest moim ulubionym zajęciem. „Kijanka nie lubi pływać?” – dziwi się Paweł. „Widocznie to raczej ziemna ropucha” – odpowiadam. Po kilku minutach wszystkie samochody są już na drugim brzegu. Godzinę później wjeżdżamy do Bornego Sulinowa. Kierujemy się na tankodrom – miejsce gdzie co roku organizowane są zloty pojazdów militarnych.

P1000757

Kałuża na tankodromie - dla chętnych 🙂

P1000770

Grupa warowna Góra Smiadowska.

P1000771

Zjazd i podjazd.

P1000777

Ja sem netoperek 🙂

P1000782

Jest dobrze, ale nie tragicznie 🙂 - walka na podjeździe

Robimy rundkę honorową po przygotowanym torze – można jechać dalej. Skoro jesteśmy blisko cywilizacji to przydałoby się zwiedzić jeszcze dwa obiekty – stację z LPG i jakiś przyzwoicie zaopatrzony monopolowy. Szczęśliwie i jedno i drugie znajduje się bez problemu. Zakupy zrobione, więc można jechać dalej. Przejeżdżamy koło pomnika dłoni trzymającej wycelowaną w niebo pepeszę – to jeden z nagrobków na poradzieckim cmentarzu. Krótko przed zapadnięciem zmroku dojeżdżamy do największego obiektu Wału Pomorskiego, który będziemy zwiedzać. Obiekt ten to tak zwana grupa warowna Góra Śmiadowska. Stanowi ona zespół 6 obiektów bojowych połączonych podziemnymi korytarzami. My póki co zatrzymujemy się przy ruinach schronu z tak zwaną kazamatą pancerną. Piotr wyjaśnia o co chodzi z tą kazamatą – gdy warunki terenowe nie pozwalały na zagłębienie schronu i wykonanie stosownej grubości stropu żelbetowego, strop ten zastępowany był płytą pancerną – cieńszą, ale zapewniającą ten sam stopień ochrony. Dziś z tego schronu wiele nie zostało – został wysadzony w powietrze jak wiele innych. Górę Śmiadowską mamy w zasięgu wzroku – trudno uwierzyć, że pod tym porośniętym drzewami wzgórzem przebiega dobrze ponad 200 metrów podziemnych korytarzy, w większości zachowanych w dobrym stanie. Korytarze te będziemy za chwilę zwiedzać od środka – o ile oczywiście uda się nam tam dojechać. Bo oczywiście jazda asfaltem nie wchodzi w grę – nie po to tu przyjechaliśmy przecież. Zamiast tego mamy czysty offroad: dość długi, ale niezbyt stromy zjazd po łące a następnie znacznie bardziej stromy podjazd. Wszystko to w zapadającym zmroku. O ile zjazd nie był czymś szczególnie trudnym – krótkie szkolenie w Rutce Tartak pozwoliło na opanowanie podstawowych odruchów, takich jak chociażby zjazd z pochyłości na reduktorze, to podjazd już taki różowy nie był. Widzieliśmy jak dzielnie ze stromizną walczył Andrzej w toyocie. Równie dzielnie – i co najważniejsze – skutecznie walczyli „strażacy” – jak nazywaliśmy wyluzowaną, wesołą i nad wyraz liczną załogę honkera. Podobno kupili go za 2 tysiące (?) z jakiejś jednostki straży pożarnej. I pomimo, że pod maską mają benzynową bestię o pojemności całe półtora litra pochodzącą z poloneza to dają radę. My też daliśmy radę. Niestety w ferworze walki z rzeźbą terenu gubimy naszą grupę – trzeba gonić. Mało brakowało a wpakowalibyśmy się w ruiny wysadzonego schronu. Chwilę później dołączamy do reszty. Czołówka na głowę – schodzimy do podziemi. Korytarze – pomimo częściowo zasypanych wejść są rzeczywiście w bardzo dobrym stanie. Mają też nowych mieszkańców – są nimi nietoperze spędzające tutaj zimę. Zwiedzanie trwa krótko – na powierzchnię wychodzimy w zupełnie innym miejscu niż weszliśmy. Krótki spacer do pozostawionych samochodów, kolumna rusza. Zaczyna się robić naprawdę offroadowo: błoto i dość urozmaicony teren. Ze zdziwieniem stwierdzam, że miejscami leży jeszcze trochę śniegu. Dojeżdżamy do rozwidlenia dróg: prawa biegnie na szczyt wzgórza przed nami, lewa – wzdłuż jego podnóża. Piotr wyjaśnia przez radio, że miłośnicy mocnych wrażeń powinni jechać w lewo. Będą tam mieli jakieś sto metrów konkretnego lagru i do tego trawers. Potem asfalt. Zwolennicy rozwiązań pokojowych powinni zaś wybrać wariant prawy – 200 metrów konkretnego błota, ale do przejścia. Wybieramy rozwiązanie pokojowe, a ponieważ jesteśmy pierwsi więc atakujemy tę górkę. Coś jednak jest nie tak – dojeżdżam do połowy wzniesienia i dalej ani metra. Ateki zaklejają się na gładko i nie mają jak się oczyścić. Druga próba – dłuższy rozbieg, wynik ten sam. Nie pomaga danie po gazie w celu oczyszczenia opon z błota. Trzecia próba o mało nie kończy się zsunięciem auta bokiem po pochyłości. Zdenerwowana Hania opuszcza kijankę – widać, że się boi. Oprócz nas wariant pokojowy wybrały jeszcze załogi freelandera i l200 – z podobnym jak i my rezultatem. Na szczęście jest Piotr. Wsiada w patrola i znika na chwilę w poszukiwaniu trasy alternatywnej. Jest przejezdna więc zaraz będziemy się na nią wbijać. Niestety na górkę trzeba się jakoś wdrapać ale tym razem pojedziemy po łagodniejszym zboczu. Proste: wskoczyć na górkę, skręcić w lewo, sto metrów dalej powinna być droga, na którą bezskutecznie usiłowaliśmy do tej pory wjechać. Pierwszy freelander: wjechali bez problemu. Potem l200 – weszli, ale nerwowo było. Nasza kolej – masakra. Zbocze rozjechane przez trzy samochody, tracimy trakcję tuż przed szczytem górki. Wkurzony daję po gazie nie zważając na gesty Piotra sugerującego abym odpuścił i zaatakował ponownie. Wlezę na tę pieprzoną górkę! I udało się. Potem pamiętam raczej niewiele: jechaliśmy koleinami wyrytymi przez wcześniej przejeżdżające auta, kijanka odpychała się czym tylko mogła, ja zaś trzymałem się kierownicy. Trzęsło, rzucało, miałem wrażenie, że to błoto nie skończy się nigdy. Na asfalcie natykamy się na stojące l200 – jakiś kamień dostał się między klocek hamulcowy a tarczę i strasznie hałasuje. Na dzisiaj koniec offroadu – asfaltem kierujemy się do Szczecinka. Nocleg w hotelu, a ponieważ już nigdzie jechać nie będziemy więc zanim formalnościom meldunkowym stanie się zadość… dookoła rozbrzmiewają radosne odgłosy otwieranych puszek z piwem… Idziemy do pokoju, zostawiamy graty i schodzimy na kolację. Gorący posiłek – to jest to. Zaczyna się mały bankiet, ale jestem zbyt zmęczony aby siedzieć. Idziemy na górę. Szybki prysznic, w telewizji jakiś film, który oglądam jednym okiem. W końcu i ja otwieram piwo. Zasypiam zanim zdążę ją opróżnić.

_____________________________________________________________________________________

Ranek dnia następnego… Gdzie te czasy gdy człowiek mieścił się we dwoje na jednym pojedynczym łóżku i w dodatku jeszcze był w stanie się wyspać w ciągu i tak za krótkiej nocy… Ech – minęły bezpowrotnie razem ze studiami 🙂 – taka niewesoła myśl mnie dopada gdy bladym świtem o 9 z minutami usiłuję wstać z łóżka… Jako ten od wichrów krzew połamany… Ale dobra – dość marudzenia. Zbieramy się. Pakujemy graty do samochodu i idziemy na śniadanie. Musimy trochę zagęścić ruchy, bo czeka nas na początek zwiedzanie z przewodnikiem. Zdajemy pokoje i wyruszamy. Piotr prowadzi kolumnę poprzez puste o tej porze ulice Szczecinka. Celem naszym jest tzw. bunkier Trzesiecki. Jest to ogromny schron tzw. B – Werk. W chwili obecnej ta potężna dwukondygnacyjna budowla jest mocno uszkodzona – w trakcie działań wojennych czy też wkrótce po ich zakończeniu została pozbawiona kopuły pancernej oraz wysadzona w powietrze – tak więc górne kondygnacje są mocno uszkodzone. Niestety nie posiadam zdjęcia całego obiektu, ale wyglądał on mniej – więcej tak jak na zdjęciu: http://www.powiat.szczecinek.pl/f/galeria/sm/bunkier2.jpg

P1000792

Beton... uzbrojony... po zęby...

P1000795

Wojenni dekoratorzy wnętrz skopali robotę 🙂

P1000798

Widok ze stropu B-Werka.

Schron jest też prawie całkowicie odsłonięty – wydobywano stąd piasek, więc i przy okazji odkryto schron aż do fundamentów – tak na oko kopano na jakieś 4 metry wgłąb. Na miejscu czeka już na nas przewodnik – Pan Krzysztof Kucharski, współautor książki „Szczecineckie fortyfikacje Pommernstellung d – 1”. Ciekawie opowiada zarówno o samym bunkrze, jak i o jego otoczeniu. W pobliżu bunkra znajduje się jeszcze kilka innych obiektów o różnym przeznaczeniu stanowiących razem jeden zespół. Zwiedzimy je później. Słuchając opowieści przewodnika oglądamy bunkier najpierw z zewnątrz a następnie od środka. Ponieważ nie możemy się do niego dostać zwykłym wejściem (czyli od góry) więc wchodzimy niejako kuchennymi drzwiami – czyli wyjściem ewakuacyjnym. Kiedyś prowadziło ono na strop bunkra, teraz znajduje się na poziomie gruntu. Znajdujemy się na dolnej kondygnacji bunkra. Jest ona w dość dobrym stanie, pomieszczenia nie noszą widocznych śladów uszkodzeń. Klatką schodową przechodzimy na górę – tu już jest gorzej. Eksplozja musiała być naprawdę silna – skoro zdołała unieść strop i uszkodzić ściany, nie dość jednak silna aby zniszczyć cały obiekt. Oglądamy to co pozostało: strzelnice, drzwi wejściowe, miejsce po kopule pancernej – pozostało po niej tylko wspomnienie w postaci potężnych zakotwionych głęboko w w żelbecie śrub mocujących. Wychodzimy na strop bunkra – z tego poziomu widać dokładnie jak wiele piasku stąd wybrano. No cóż – wychodzimy tak jak weszliśmy czyli wyjściem ewakuacyjnym. Idziemy obejrzeć pozostałe obiekty w pobliżu – przewodnik pokazuje w którym miejscu znajdowała się zaasfaltowana obecnie zapora przeciwczołgowa a następnie kierujemy się do schronu – garażu gdzie przechowywano działo przeciwpancerne. Kolejny obiekt, który oglądamy to znajdujący się na pobliskim wzgórzu schron obserwacyjny – a w zasadzie jego pozostałości oraz bunkier znajdujący się po drugiej stronie szosy naprzeciwko B – Werka. Co ciekawe – obiekty te są bardzo atrakcyjne z punktu widzenia turystyki, jednak tabliczki umieszczone na wkopanych w ziemię słupkach informują, że za ich zwiedzanie grozi kara grzywny… No cóż – Urząd Miasta Szczecinek ma bardzo dziwny pomysł na promocję turystyki i czerpanie z niej zysków. Na koniec wycieczki zakupuję sobie książkę, o której wspominałem wcześniej. A ponieważ jest okazja – więc proszę autora o autograf.

P1000821

Strażacy w akcji.

P1000829

Samuraj w opałach.

P1000855

Pływamy jak musimy... ale nie lubimy...

Ruszamy w dalszą drogę – tym razem nie zwiedzania. Jest offroad. Terenu ile komu potrzeba, można szaleć. Ostre zjazdy i podjazdy? Nie ma sprawy… Pod linią wysokiego napięcia jest stosowny szeroki i głęboki rów. Skarpy są mocno nachylone. Piotr jedzie pierwszy. Po nim kolejny chętny – Andrzej. Atakują także strażacy. Strasznie ich w tym honkerze musi rzucać, bo jadą w kaskach. Szymon w gelendzie też się skusił. Gdy jedni się bawią inni mają kłopoty: w samuraju schodzi powietrze z koła. Na szczęście Paweł ma kompresor – przy jego pomocy podnosi ciśnienie w oponie do wymaganego poziomu. My odpuszczamy sobie szaleństwa. Po wczorajszym mam lekką awersję na zbocza. Jedziemy dalej. Drogi w zasadzie nie ma, za to sporo miejsc do wykazania się. Gdy przejeżdżamy podmokłą łąką tuż nad brzegiem sadzawki z lekkim niepokojem patrzę na głębokie koleiny, które zostawiły przejeżdżające przede mną cięższe samochody. Jak nic wkleję się… Na szczęście udaje się ten odcinek jakoś przeskoczyć. Tyle szczęścia nie ma za to załoga samuraja – wklejają auto na dębowo, w dodatku znowu mają problem z kołem – powietrze cały czas ucieka. Z opresji ratuje ich Paweł – wystarczy jedno lekkie szarpnięcie kinetykiem i samuraj ląduje na twardym. A ponieważ potrzebują też kompresora, więc wyciągam z bagażnika swój niedawno zakupiony. W zasadzie będą go potrzebowali na dłużej, więc przyjmuję propozycję kierowcy samuraja i odsprzedaję mu tę pompkę. Przed nami jeszcze jedna przeszkoda: bród przez rzekę. Trudno – wyjścia nie ma. Tym razem jest łatwiej – rzeka w tym miejscu jest zdecydowanie płytsza. W tym miejscu podejmujemy decyzję o odłączeniu się od grupy i powrocie do domu. Przed nami przecież kawał drogi a jest już po trzynastej. Żegnamy się ze starymi i nowymi znajomymi. Impreza była naprawdę przednia. Do domu docieramy późnym wieczorem zmęczeni, ale zadowoleni. Warto było jechać i każdemu offroadowcowi polecam tą imprezę. Można nie tylko się najeździć do woli, ale też zapoznać z historią nie tak dawną a nieznaną.

P1040605

Suwenir 🙂

P.S.

  • Paweł i Andrzej pomimo deklaracji nie pojechali na Transpolonię Zachód. Szkoda.
  • Stowarzyszenie „Jazda 4×4” ostatecznie wydzierżawiło od miasta Szczecinek bunkier trzesiecki. Członkowie stowarzyszenia we własnym zakresie uprzątnęli i wyremontowali obiekt. Postępy prac oraz wydarzenia związane z obiektem można śledzić na stronie http://szczecinek.org/forum/viewtopic.php?f=5&t=1837
  • Na imprezy offroadowe na Pomorzu Zachodnim trafiłem jeszcze dwukrotnie: w 2008 roku na Transpolonię Zachód i w 2011 roku na XIV TERENOWE SPOTKANIE „U SEBY”. Ale to już inne historie.


2 komentarze do “Wał Pomorski”

  1. Anitaer napisał(a):

    Ostanio dużo czytam blogów, stron a także bywam na forum dyskusyjnym gazety.pl.
    Ta strona mnie bardzo zaciekawiła, dodałam sobie ją do ulubionych. Pozdrawiam Anita 🙂
    Nie gram w [url=http://gry.wpyte.pl]darmowe gry[/url] na facebooku!

  2. Rafał Hyrycz napisał(a):

    A bez linków zewnętrznych w komentarzu się nie dało?

Odpowiedz